Dużo pracuję. Czasem chyba nawet trochę za dużo, bo część moich znajomych twierdzi, że non-stop. Nie wiem, nie znam się, zarobiony jestem…
Prowadziłem dziś wykładowe szkolenie. Sobota, 8:30, startujemy. Plan jest taki, żeby zrobić jeden ultra-intensywny dzień dla grupy klientów, którzy wyniosą z niego jak najwięcej merytorycznej wiedzy.
Pracujemy do 20? OK, niech będzie do 20.
Ale zaraz, ja o 12 mam egzamin, bo w ramach rozwijania swojego warsztatu trenerskiego zacząłem ostatnio systematycznie egzaminować swoją wiedzę o tajnikach współczesnej psychologii.
W takim razie przed 12 zrobimy przerwę, skoczę zdać egzamin i zaraz do was wracam – deal? Deal.
Przygotowany na taki rozwój wydarzeń wczoraj (jak zwykle – na ostatnią chwilę, bo jakżeby inaczej) zacząłem porządkować notatki i przypominać sobie różne koncepcje psychologii społecznej z której miałem być dziś egzaminowany.
Wstałem rano o wiele wcześniej niż zwykle, powtórzyłem najważniejsze części materiału – let’s roll!
Szybkie śniadanie po drodze na szkolenie, startujemy. Zanim się obejrzałem – na zegarku już po 11, trzeba jechać!
Wpadam na Uczelnię: jeszcze 12 minut do egzaminu – ostatni moment na doczytanie tego, czego nie zdążyłem!
Znajomy przechodzi obok, zerkając przez ramię na ekran mojego laptopa:
– Cześć, co Ty czytasz?
– Notatki, przecież zaraz egzamin
– Yyyy, ale to nie jest czasem psychologia społeczna?
– No jest.
– Ale wiesz, że dzisiejszy egzamin jest z psychopatologii?
Goddamnit.
To trzeci raz, kiedy znalazłem się nie w tym miejscu i/lub czasie, których pierwotnie oczekiwałem. Pozostałe dwie historie zostawiam na kiedy indziej, teraz idę… odpocząć.
Po prostu.
( Chociaż egzamin zdałem. I to z niezłą notą. 🙂 )