Jest środa. Godzina 17:30. Nieopodal centrum Warszawy. Jestem na Poczcie.
Jak to na Poczcie – wysyłam list. Obsługuje mnie bardzo sympatyczna Pani. Żartujemy, śmiejemy się. Jest miło i przyjemnie.
WTEM!
Do okienka obok podchodzi dwóch Azjatów. Jeden z nich, czystą i wyraźną angielszczyzną, pyta ile kosztuje nadanie jednokilagromowej przesyłki do Sudanu?
Koleżanka obsługującej mnie Pani, do której to okienka przypałętał się rzeczony Azjata, delikatnie poluzowała mięśnie żuchwy, powabnie rozchyliła usta i błagalnym wzrokiem zaczęła wodzić po koleżankach w oczekiwaniu na nadejście pomocy. Pomoc jednak nie zamierzała nadejść.
“Yyyy… Mariolka, o co mu chodzi?“
“No jak to o co?“ – odpowiedziała obsługująca mnie Pani, która okazała się być Mariolką – “Pewnie chce wiedzieć ile coś kosztuje, a skąd ja mam wiedzieć?“
….
Jest źle. W takich miejscach jak Poczta jest naprawdę źle. I co z tego, że mamy systemy. I co z tego, że mamy “esemesowe powiadomienia o dostarczeniu PIT do US”. Co z tego, skoro obsługujemy tylko tych klientów, którzy władają jednym z najtrudniejszych języków świata.
Nie wymagam zwolnienia całej kadry pocztowców, którzy nie znają ani jednego języka obcego. Ale skoro to niemożliwe, to naprawdę, wydrukowanie 1 (jednej) kartki, na której byłoby napisane:
naprawdę nikogo nie zrujnuje! A dzięki tej jednej kartce papieru każdy będzie mógł uzyskać potrzebną pocztową informację bez łamania sobie języka.
Ale może jak zwykle bujam w obłokach i po prostu za dużo oczekuję…
P.S.
Jakby ktoś kiedyś próbował się dowiedzieć ile kosztuje przesyłka do Sudanu, to podpowiedzcie Paniom na Poczcie, że wg cennika 2015 jednokilogramowa paczka do Sudanu kosztuje fiftitu polisz złotis.
Trochę przesadzamy z tym dostosowywaniem się i wyśmiewaniem urzędników nie znających angielskiego. A może Pani płynnie włada chińskim czy hiszpańskim? 😉 W niemieckich urzędach nie mówiąc już o francuskich i pewnie w większości krajów nie anglojęzycznych też po angielsku się nie dogadasz.