Typowa środa. Wybraliśmy się z Anią i Diabłem na wycieczkę do Białegostoku. Wracamy przez Ostrów, Udrzyn i Wyszków. Zatrzymujemy się w każdej z tych miejscowości, bo Ania ma tam rodzinę, która przy okazji wschodnich wycieczek zawsze odwiedzamy.
Ostatni przystanek – Wyszków. Kolacja, rozmowy, bardzo przyjemny wieczór. Dochodzi 21, czas się zbierać, Ania ma jutro ważną sesję wizażową w Warszawie.
Stoimy przy samochodzie zamieniając jeszcze ostatnie zdania z krewnymi.
Ała! Cos mnie udziabało w szyję.
Strzał z forhendu nie przyniósł ofiar.
Ała! No teraz to naprawdę zabolało!
Kolejny raz zadałem sobie masochistycznego bólu, ubijając cos twardego i kosmatego kilka centymetrów dalej.
No trudno. Nie pierwszy i pewnie nie ostatni raz mnie cos udziabało. Komu w drogę temu czas!
Tylko ze czas zaczął dziwnie się załamywać.
Po dziesięciu minutach zacząłem czuć się za kierownica nieco niepewnie, wiec zarządziłem przerwę na oglądanie spadających gwiazd i zmianę warty za kierownicą.
I całe szczęście, bo chwile później zacząłem nie tylko odczuwać palący ból łączący oba miejsca ukąszeń, ale cała szyja zaczęła mi drętwieć.
Ot, reakcja alergiczna, zdarza się.
Tylko czemy zczena my sue ploontac jendzyg ?
Trochę mniej wesoło. Do tego zawroty głowy i duszności. Chyba pora udać się na SOR Szpitala Bielańskiego. Mowie Ani ze powinienem zadzwonić do taty, żeby zapytać, co ostatnio dostał, kiedy miał reakcję alergiczna na użądlenie osy.
Trochę się wystraszyłem, kiedy usłyszałem od Ani, ze przecież przed chwila skończyłem rozmawiać z tatą przez telefon.
Long story short, dojechaliśmy na SOR, swoje w kolejce wyczekałem, żeby usłyszeć:
Dobra dobra, przecież słyszę, że coś pan pił. A poza tym z takimi rzeczami to nie na SOR tylko do nocnej i świątecznej opieki medycznej, w prawo pan wyjdzie i w bramę, następny!
Przemieściliśmy się. Ania pojechała odwieźć Diabła do domu, bo samodzielne siedzenie w zamkniętym samochodzie jeszcze nie bardzo mu wychodzi. To znaczy wychodzi – Diabeł wychodzi. A przynajmniej próbuje wychodzić. A jak ktoś próbuje wychodzić z zamkniętego samochodu to włącza się alarm. A to nie wpływa dobrze na spokojne siedzenie w tymże samochodzie.
No wiec Ania pojechała do domu z psem z przyrzeczeniem ze zaraz po mnie wróci.
Zostałem sam w oczekiwaniu na panią doktor (a bielańskich pań doktor się obawiam – pamiętacie jak przy poprzedniej wizycie pani doktor nie zauważyła, że mam złamaną kość?), która ma mnie zbadać. Sam z 6% baterii w telefonie i dowodem osobistym.
I tak patrzę w ten swój dowód, w którym stoi jak byk: SIADLAK. LUDWIK SIADLAK.
I za cholerę mi to nic nie mówi. Zbitka liter, której nie jestem w stanie nadać żadnego sensownego znaczenia. Do oczu zaczęły napływać mi łzy, bo totalnie straciłem świadomość tego, kim jestem, gdzie jestem i co robię w szpitalu.
Wiedziałem 3 rzeczy: skoro to jest dowód osobisty, to znaczy ze to jestem ja, nawet, jeśli moje nazwisko jest mi totalnie nieznane.
Wiedziałem ze w domu, we Wręczycy czekają na mnie rodzice i 6-letnia(!) siostra Helenka.
Wiedziałem tez ze za chwile przyjedzie Ania i ona wszystko mi wyjaśni.
I przez te łzy trzymałem się tylko tej ostatniej myśli, z przerażeniem wpatrując się w pozostałe 6% baterii.
Pierwsze pytanie takie samo jak na SORze:
– Ile pan pil?
– Nic nie piłem. Tydzień temu lampkę wina.
Chociaż nie, inaczej.
– Nyc ne pyem, tydżen temy lantke wyna.
Tak, raczej cos takiego bylem w stanie wyartykułować. Pani doktor zmierzyła mi zawartość alkoholu w wydychanym powietrzu. Ku jej zdziwieniu, balonik pokazał 0.00.
Dostałem jakieś zastrzyki. Wróciłem do poczekalni, żeby zgłosić się na konsultacje po 30 minutach, kiedy leki odczulające zaczną działać.
Z każdą upływającą minutą zaczynałem wracać do siebie. Wiedzieć jak się nazywam, co tu robię, co się w ogóle dzieje
Wróciłem do pani doktor. Z rozplatanym już językiem. Nie bardzo chciała uwierzyć, ze objawy mi przeszły.
Ale przeszły.
Cały czwartek przespałem. Obudziłem się na 2 godziny o 11 i na kolejne 2 po 17. Dopiero w piątek wróciłem do normy.
Jeszcze trochę się jąkając przez większość dnia, ale już na prostej.
Nie wiem czy są jakieś badania krwi, które powinienem teraz zrobić i co za świństwo ktoś przywlókł z zagramanicy, ale ostatnia środa przywiodła mi na myśl doświadczenia porównywalne z mononukleoza, której nie życzyłbym najgorszemu wrogowi.