Nie wiem, nie wiem i po trzykroć nie wiem.
Dawno nie byłem na filmie który wzbudziłby we mnie tyle emocji. OK – widziałem ostatnio kilka naprawdę dobrych produkcji – był Wilk, był Dallas Buyers Club. Ale for fucks sake, Wilgotne Miejsca mnie zmiażdżyły.
I to fizycznie.
Nie pamietam kiedy tak bardzo się wyginałem na kinowym fotelu (dobrze, że te w Atlanticu na to pozwalają)
Biorę poprawkę na fakt, że uwielbiam kino zachodnioeuropejskie i jeśli mam do wyboru film francuski, niemiecki czy brytyjski to zawsze wybiorę go przed tak holly- jak bollywoodzką produkcją.
Ale do rzeczy.
To jest film dla ludzi o mocnych nerwach. Bardzo mocnych.
W tym miejscu zaczynam pisać o wulgarnej fabule, wiec język będzie adekwatny. (Mamo, mówiłem Ci, że byłem w kinie na filmie ba który bardzo nie powinnaś iść. To ten. Nie czytaj dalej.)
Film traktuje bardzo konkretnie o niemieckiej nastolatce, która rekompensuje sobie rozbite małżeństwo rodziców seksualną rozwiązłością.
Nic szczególnego, zgadza się?
Otóż nie. Nie, dlatego że robi to w dość nietypowy sposób – film zaczyna się od jej wyznania że odkąd pamięta ma hemoroidy i że ma pewien fetysz związany że swoją cipką. Poza tum, że jej raczej nie myje, uwielbia siadać na usyfionychbdeskach klozetowych w miejskich szaletach i robić “pełne okrążenie cipka po całym obwodzie deski – im większy syf tym lepiej”
Po takim wstępie, jej badania nad przydatnością warzyw do masturbacji nie zrobiły na żadnym z widzów większego wrażenia.
Ale na pewno nie byłem odosobniony w bezwarunkowym odwróceniu głowy od ekranu kiedy nadszedł moment na zaprezentowanie motywu przewodniego filmu , czyli sceny w ktorej podczas szybkiego golenia główna bohaterka… rozcina sobie hemoroida lądując w szpitalu.
No k***, tego się nie spodziewałem i cieszę się niezmiernie, że widziałem ten film o 10 rano będąc jeszcze na czczo.
Od tego momentu zaczynają się – nie łudź się, nadal okraszane podobnymi ekscesami – emocjonalne dywagacje Helen o sensie życia, desperackich próbach pogodzenia rozwiedzionych rodziców i dochodzenie do przyczyn tego czemu jest tak jak jest, choć mogłoby byc zupełnie inaczej.
To co mnie w tym filmie urzekło, to jego… Naturalność. Postać Helen jest przez Carlę Juri grana tak doskonale, że każda scena wygląda jakby była przez nią faktycznie przeżywana – co najszczególniej widać podczas jej rozmów z ojcem, na którego patrzy oczami najbardziej zakochanej córki.
Film jest nakręcony i zrealizowany swietnie. W całym dramacie sytuacji dziecka wychowywanego przez skrajnie neurotyczna matkę, która nie potrafi się odnaleźć w życiu do tego stopnia, że próbuje zabić swojego małego synka, udało się uchwycić nastoletnia beztroskę – mimo, że jest beztroska stanowiąca tylko maskę dla wewnętrznego zagubienia i samotności.
Zastanawia mnie tylko czy forma nie przerosła tu treści, bo o ile ten film reżysersko naprawdę bardzo, bardzo mi się podobał, o tyle temat wewnętrznych przeżyć głównej bohaterki może po prostu umknąć pod naporem scen wywalonych na wierzch fiiutow, spuszczajacych się na pizzę że szpinakiem, na która Helen, ma tak ogromna ochotę w swojej fetyszowej fantazji.
Nie dziwi mnie, że ten film będzie grany wyłącznie w kinach studyjnych.
Idźcie, zobaczcie. Ale na czczo.