Disclaimer: jak wielu z Was wie, ponieważ od wielu lat zajmuję się coachingiem, dwa lata temu rozpocząłem pełnowymiarowe studia psychologiczne, aby konkretne umiejętności wypracowane w codziennej praktyce podeprzeć dodatkową, merytoryczną wiedzą. Niniejszym chciałbym podziękować wykładowcy, który sprowokował mnie do jego napisania, zlecając “pracę domową”.
Moja praca, która jest dywagacją na temat dylematu: wybrać karierę czy poświęcić się rodzinie, nie będzie typową pracą akademicką. Nie będzie zawierała przedmiotowej bibliografii i nie będzie spełniała pewnych standardów konstrukcji pracy tego rodzaju. Będzie natomiast posiadała pierwiastek dosyć szczególny, ponieważ będzie prawdziwą historią, którą mogę opisać dzięki 30-letniemu doświadczeniu jej przeżywania.
Moi rodzice są artystami. Żyjąc w Polsce – kraju, w którym kultura stawiana jest bardzo daleko na liście społecznych priorytetów – utrzymać się z uprawiania kultury jest szalenie trudno. Niemniej jednak, moi rodzice podjęli taką decyzję i od początku swojej kariery stawiają czoła wszystkim problemom jakie tylko mogą spotkać artyści. Artyści nie discopolowi, nie popowi, nawet nie rockowi. Artyści uprawiający sztukę najwyższych lotów – prowadząc chór, którego domeną są koncerty a capella.
Był środek lat ’80-tych, a ja byłem ich pierwszym dzieckiem. Tato został wezwany do odbycia zasdniczej służby wojskowej, przez co Mama ostatnie miesiące ciąży spędziła sama. Urodziłem się, a Tato wyszedł z wojska dopiero kiedy skończyłem pół roku. Przez kolejne pół roku Tato imał się różnych prac, lepiej lub gorzej płatnych. Niemniej, od samego początku przyświecała im jedna myśl: tworzyć kulturę wysoką.
Tylko jak zacząć to robić, kiedy jest się małżeństwem z dwuletnim stażem i półrocznym dzieckiem?
Z reguły, kiedy spotykamy się z terminem „poświęcenia się dla rodziny” oznacza to rezygnację z już rozpozętej kariery. Moi rodzice – z którymi przed napisaniem tego nieakademickiego eseju długo i szczegółowo na ten temat rozmawiałem, postanowili rozpocząć oba „projekty” jednocześnie. Dlaczego? Po to, żeby nigdy nie żałować. By nie czuć tego, że „rezygnują” z rodziny na rzecz kariery, ani z kariery na rzecz rodziny.
Poświęcenie jest synoniem rezygnacji.
Rezygnacja, dla wielu ludzi – w tym moich rodziców – jest synonimem porażki. Wynikającym przede wszystkim z braku wytrwałości w dążeniu do celu.
Porażka jest czymś, co powoduje smutek, ból i tęsknotę, za czymś utraconym.
Dlatego moi rodzice wspólnie podjęli taką decyzję: wystartujmy oba „projekty” jednocześnie.
Kiedy zaczniemy pracę nad budowaniem zespołu, z którego będziemy mieli być dumni i który będzie dawał nam spełnienie, będzie nam ciężko. Będziemy mieć mnóstwo pracy, zarwanych i nieprzespanych ze stresu nocy i tyle rzeczy na głowie, że czasem będzie nas to przytłaczać. Czy wtedy będziemy mieć »czas na dziecko«? Na pewno nie. Możemy nie znaleźć w sobie tyle siły i dodatkowej energii, żeby w natłoku codziennych spraw sprostać temu zadaniu. Zadaniu, które i tak będzie dla nas pozornie ponad nasze siły, bo przecież »nie wiemy jak to jest«.
W ten sposób moi rodzice zrelacjonowali mi swój ówczesny punkt widzenia.
Postanowili zatem zrobić inaczej.
Postanowili założyć rodzinę, która wpisze się w codzienność i dopiero do niej zacząć dokładać kolejne części układanki, której pełny obraz był ich największym marzeniem.
Urodziłem się, a w niecały rok później rodzice zaczęli konstruować swój Zespół. Robili to pro bono, bez żadnego wynagrodzenia. W międzyczasie – zajmując się moim wychowaniem – rozpoczęli kolejną działalność. Otworzyli agencję reklamową, której przyświecał tylko jeden cel: możliwie małym nakładem zaangażowania czasowo-emocjonalnego, zapewnić środki, które pozwolą naszej rodzinie godnie żyć. Żyć tak, aby pozostałe zasoby kreatywności i pasji były wystarczające do realizowania swojego marzenia.
Nie była to lekka praca. Dzisiaj praca w agencji reklamowej, to przeważnie wymyślanie stuczterdziestoznakowych tekstów do wrzucenia na twittera, albo znajdowanie zdjęć małych kotków do wklejenia na facebooka.
Na początku lat ’90-tych, agencja reklamowa oznaczała odręczne wycinanie skalpelem liter i drobnych elementów graficznych, z których potem należało ułożyć mozaikę pokrywającą swoją powierzchnią całą naczepę TIRa. I moi rodzice to robili. Dzień za dniem, bez żadnego przygotowania biznesowego, tylko po to, by w każdy wtorek i czwartek spotkać się z grupą ludzi, którym tak jak im, naprawdę zależy na kulturze.
Czy to było poświęcenie?
Tak.
Tylko co dokładnie poświęcali?
Karierę? Nie. Nad tą, mozolnie, ale wytrwale pracowali każdego dnia.
Rodzinę? Nie, zawsze byłem z nimi. A kiedy minęło kilka lat i firma zaczęła przynosić realne dochody – dołączyła do nas moja siostra.
Odkładanie na kiedy indziej
Moja Mama ujęła to tak:
Praca stawia przed nami wymagania. Wymagania i codzienne wyzwania, którym należy stawiać czoła, a których nie można »odłożyć na kiedy indziej«.
Rodzina również stawia przed nami wymagania. Tak samo wymagania i tak samo codzienne wyzwania, którym tak samo należy stawiać czoła, a których tak samo nie można »odłożyć na kiedy indziej«.
Tak samo.
Niestety, o ile „praca” i „rodzina” to terminy za którymi kryją się uniwersalne wartości, to te wartości nie mają ze sobą wspólnego mianownika.
Dla jednych założenie rodziny to zew natury i kiedy tylko pojawi się ku temu okazja – zrezygnują ze wszytkiego na jej rzecz.
Dla drugich samorealizacja jest tak istotna, że postrzegają zakładanie rodziny jako poświęcenie/rezygnację/stratę/ból/smutek – wszystko w jednym.
Dlatego mam nieodparte wrażenie, że trzeba zadać sobie pytanie: co jest dla mnie „ważniejsze”, ale artykuując słowo „ważniejsze” mieć na uwadze, że różnica w obciążeniu szali może być czasem niemal niedostrzegalna.
Wtedy, tak jak w przypadku moich rodziców, można po prostu ułożyć plan.
Może się wydawać, że „na dziecko przyjdzie jeszcze czas”. Ale jak może on przyjść, kiedy każdą wolną chwilę będziemy poświęcać na pracę?
Może się też wydawać, że „jeszcze zdążę zrobić karierę”. Tylko jak, skoro na pewien okres wypadamy z rynku, a powrót na dawne stanowisko pracy nie jest wcale taki prosty?
Dlatego myślę, że kiedy rzeczony plan jest dwutorowy, a oba „projekty” rozwijają się jednocześnie, symultanicznie i paralelnie, wtedy żaden z nich nie ucierpi.
Oczywiście – nie uniknie się pewnych fluktuacji. Niejednokrotnie, jako dziecko miałem poczucie, że rodzice są dla mnie „niedostępni”, bo ich myśli zajmuje Chór.
Ale zawsze odwoływali próby i byli przy mnie, jeśli byłem chory lub lądowałem w szpitalu.
I mimo tych fluktuacji wszyscy mają się naprawdę dobrze – Collegium Cantorum jest zawodowym chórem Filharmonii Częstochowskiej, a ja po ukończeniu University of Oxford rozwijam się dalej, studiując psychologię na SWPS.
Rodzice, dziękuję Wam za Waszą decyzję.