Nawet jeśli nikomu nie dzieje się krzywda. Porządek musi być!
Mieszkamy sobie w typowym 50-kilkumetrowym mieszkaniu na warszawskiej Woli. Codziennie 3-4 razy wychodzimy na spacer z Diabłem. Ponadto, kiedy tylko mamy taką możliwość zabieramy go na wybieg dla psów przy Ogrodzie Krasińskich (tuż obok Placu Bankowego i stacji metra Ratusz Arsenał).
Tak zrobiliśmy i dzisiaj. Jest piękna, słoneczna niedziela. Bezchmurne niebo i praktycznie bezwietrzna pogoda – aż się prosi, żeby spędzić ten dzień na wolnym powietrzu.
Zamontowaliśmy Diabła w samochodzie, pojechaliśmy na rzeczony wybieg. Mnóstwo, mnóstwo psów, których właściciele również postanowili skorzystać z doskonałej, weekendowej pogody.
Jest jednak jeden kłopot: jedynym sposobem aby dojechać na miejsce jest brukowana, ślepa, 80-metrowa uliczka Bohaterów Getta. Co więcej, do jakiejś jednej trzeciej ma wyznaczone miejsca parkingowe, za którymi postawiono znak zakazu ruchu. Co za tym idzie, zmotoryzowani właściciele psów, którzy chcą pozwolić swoim pociechom się wyhasać na tym wybiegu, zatrzymują się również za tym znakiem.
Nie mam z tym jakiegoś większego problemu, bo:
- uliczka jest szeroka
- uliczka jest ślepa
- zatrzymujące się tam samochody nie stanowią ani zagrożenia ani utrudnienia dla innych ludzi z niej korzystających.
Komu te samochody przeszkadzają? Otóż panom ze Straży Miejskiej, która regularnie inkasowała dzisiaj wszystkich zatrzymujących się tam kierowców.
Dura lex, sed lex
OK, rozumiem – kasowanie kierowców mandatami w takim miejscu jest sposobem na wyrobienie normy (pamiętacie mój tekst o tym jak dostałem 500 zł mandatu za parkowanie motocykla?) i może nawet uzyskanie jakiejś premii.
Pojawia się tu jednak druga strona medalu, czyli wizerunek Straży Miejskiej. Za tego rodzaju działanie, zjednoczeni ze sobą właściciele psów (których w ogóle charakteryzuje uśmiech i bardzo pozytywne podejście do innych, co łatwo zaobserwować już po kilku chwilach spędzonych w ich naszym towarzystwie), głośno krytykują Strażników – nie ważne czy zmotoryzowani czy nie. Karanie obywateli w takim miejscu jest po prostu -po ludzku -bezsensowne.
I teraz pomyślmy nad alternatywą. Wyobraźcie sobie strażnika miejskiego, który widząc sznurek samochodów i wziąwszy głęboki oddech w przeponę ogłosiłby:
Szanowni Państwo, tutaj starszy strażnik Iksiński z warszawskiej Straży Miejskiej. Na tej ulicy obowiązuje zakaz ruchu, w związku z czym bardzo proszę o usunięcie Państwa samochodów i zaparkowanie ich w innym, wyznaczonym do tego celu miejscu. W przeciwnym wypadku będziemy zmuszeni wystawić odpowiednie, przewidziane prawem mandaty.
Jaka byłaby reakcja społeczeństwa? No po prostu miłość! <3 Nie dość, że kierowcy przestawiliby samochody, strażnicy zostaliby docenieni za swoje podejście i fama poniosłaby się dalej.
Mam jednak nieodparte wrażenie, że to jest myk wizerunkowy, na który nie tylko jeszcze nikt nie wpadł, a co gorsza jeszcze długo nie wpadnie ani w Warszawie, ani nigdzie indziej między Odrą a Bugiem.
1 comment
Może Urząd Miasta by zmienił oznakowanie tam?