Uwielbiam przyrodę. Kiedy tylko mam taką możliwość wybieram się na spacer do lasu, od leżenia na plaży wolę łażenie po górach.
Kocham zwierzęta*. W swoim rodzinnym domu mam dwa owczarki1 niemieckie2, w Warszawie wychowujemy Diabła. Przez całe dzieciństwo przetoczyło się kilka kotów. – jedne od maleńkości inne przygarnięte, 3 uratowane po śmierci matki (Toccata, Sonata i Fuga – dokarmiane przeze mnie w wyrzuconym na ognisko szezlongu). Miałem chomika, szczura, żółwia i kilka papug – falistych, nimf, aleksandrett.
Wspieram różne schroniska dla zwierząt i WWF (Ty też możesz, nawet 1 złotówką dziennie, która zrobi różnicę!)
Tak jak mówiłem, uwielbiam przyrodę.
Lubię chodzić do ZOO
Niektórzy uważają, że ZOO, co do zasady, to zło i katastrofa dla zwierząt.
Nie wiem, nie znam się, zarobiony jestem. Wiem jednak, że część zwierząt – wychowana w niewoli, z zapewnionym zapleczem żywnościowym, weterynaryjnym i przede wszystkim wśród troszczących się o nie opiekunów – ma się dużo lepiej w ogrodzie zoologicznym niż wśród polujących na nie kłusowników.
Tak samo, jak części z nas nigdy nie będzie dane wyruszyć na safari czy z plecakiem zwiedzać indie, że zobaczyć lwa czy tygrysa w jego naturalnym środowisku.
Jesteśmy ludźmi. Zdominowaliśmy Ziemię i mamy ją we władaniu. Jesteśmy za nią odpowiedzialni. To ta odpowiedzialność obliguje nas do dbania o nią i nie doprowadzania nigdy więcej do takich katastrof, jaka spotkała np. tygrysa tasmańskiego, który był tępiony jako szkodnik i nikt się nie zorientował, że doszczętnie wybito już wszystkie żyjące zwierzęta tego gatunku. Z resztą, wystarczy spojrzeć na to ile na naszej planecie zostało wolnożyjących lampartów (50 sztuk. Pięćdziesiąt. Na 7 miliardów ludzi), nosorożców (60) czy amerykańskich dzięciołów – w tym przypadku ostatni census nie odnalazł żyjacych sztuk(!).
Co gorsza, niemało gatunków zwierząt, które na wolności już nie istnieją i jedyną nadzieją na ich zachowanie jest niewola (lista gatunków oznaczonych przez Międzynarodową Unię Ochrony Przyrody jako “Wymarły na wolności”).
Dlatego nie uważam, żeby ZOO to była najgorsza rzecz jaka może spotkać zwierzę.
Półmetek bydgoskiego projektu
Kończy się właśnie pierwszy tydzień dwutygodniowego szkolenia, które prowadzę w Bydgoszczy. Generalnie jest tak, ze część popołudnia mam wolną. Szczególnie wtedy, kiedy moi klienci mają mnie już serdecznie dosyć, bo dość mocno poszerzam ich strefy komfortu w intensywności szkolenia.
Staram się spędzać te popołudnia możliwie aktywnie. Tym razem nie wziąłem ze sobą rzeczy do biegania, ale za to pospacerowałem trochę po mieście, wczoraj byłem w Muzeum Wojsk Lądowych, a dziś postanowiłem wybrać się do Myślęcineckiego Ogrodu Fauny Polskiej.
I nie wiem czy nie był to błąd.
Po wizycie w ogrodzie zoologicznym miałem totalnie mieszane uczucia. Ambiwalentne do tego stopnia, że nagrałem Periscope, podczas którego podzieliłem się z częścią z Was swoimi obserwacjami (Asia, Ania, Dagmara, Patrycja, Lan, Kris, Piotr – dziękuję za feedback różnymi kanałami!).
Wiecie, że generalnie rzadko zdarza mi się narzekać. Wolę skupić się na plusach i na tym jak te – czasem zupełnie malutkie – plusiki możemy przekuć w jeszcze większe.
Ale tutaj nie do końca się tak da.
Nie byłbym z Wami do końca szczery i prawdziwy, gdybym ten 4-kilometrowy spacer po ZOO opisał w samych superlatywach.
A mógłbym.
Bo przecież:
Ogród zoologiczny jest zlokalizowany na obrzeżach Bydgoszczy, w Myślęcinku, na terenie Leśnego Parku Kultury i Wypoczynku, co zapewnia zwierzętom ciszę i spokój zdala od miejskiego zgiełku.
Ogród jest dobrze skomunikowany z centrum miasta, bo można tam dojechać tramwajami + uskutecznić sobie 20-minutowy spacer leśną ścieżką, albo wsiąść w bezpośredni autobus, który zatrzymuje się pod bramą ogrodu. Super rozwiazaniem jest też zlokalizowanie przy wejściu stacji rowerów miejskich (takie nasze warszawskie Veturilo, tylko od innego dostawcy). Rekreacja pełną gębą.
Bilety nie są drogie 12/6zł – czyli zdecydowanie taniej niż warszawskie 20/15zł.
Zoo jest bardzo… zielone. Wiele ścieżek prowadzi między wysokimi drzewami, część jest wybetonowana, ale część to takie normalne leśne dukty, które pięknie oddają atmosferę ogrodu zoologicznego.
Wybiegi dla zwierzaków typu muflony, kozy, sarny, łosie czy dziki są naprawdę bardzo, bardzo obszerne.
Trochę zdziwiła mnie obecność takich zwierząt jak tygrys, zebry, małpy czy lemury, bo jechałem do tego ZOO będąc przekonanym, że to jest Ogród Fauny Polskiej i dopiero na miejscu dowiedziałem się, że został przekształcony w ZOO w miarę przyjmowania w swoje progi gatunków niewystępujących naturalnie na obszarze naszego kraju.
Mając ze sobą aparat, zrobiłem kilka zdjęć, które mogłyby jeszcze bardziej podkreślić jak przyjemny czas można spędzić w tym miejscu:
Mouflons. Not muffins nor mufflers, as my phone suggests.
Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika Ludwik C. Siadlak (@ludwikc)
#Eagle
Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika Ludwik C. Siadlak (@ludwikc)
Ale to byłaby manipulacja
Bo o ile na zdjęciach może wyglądać to bardzo ładnie, to część organizacji Ogrodu pozostawia bardzo wiele do życzenia.
Najgorszy, z moim odczuciu, jest pomysł na utrzymywanie zwierząt, które są chore i kalekie.
Tak jest np. w przypadku myszołowa, który miota się po klatce próbując jakkolwiek wzbić się w powietrze, co nie może mu się udać, bo ma amputowane skrzydło. Już po kilku chwilach obserwacji widać, że ten ptak nie pogodził się ze swoim kalectwem i każda chwila jest dla niego absolutną męczarnią.
ZOO chwali się posiadaniem rysia, który w wieku 19 lat ma powykrzywiane reumatyzmem stawy i trudno nie dostrzec tego, że poruszanie się sprawia mu prawdziwy ból.
Niedźwiedź brunatny nie ma prawie żadnych atrakcji na swoim wybiegu, a przecież to gatunek bardzo żywy i skory do zabawy.
Tygrys – i to syberyjski, którego na całym świecie jest tylko 390 sztuk(!!!) – tak samo jest wręcz bezwiednie “wrzucony” w kawałek wydzielonej przestrzeni i przez cały czas kiedy chodziłem po ZOO słychać było jego ryk. I nie był to ryk samca alfa, tylko zwierzęcia, które czegoś potrzebuje. Przestrzeni? Wolności? Zwykłej zabawy z opiekunem? Nie wiem. Ale jeśli jest się wrażliwym na uczucia zwierząt to nietrudno jest usłyszeć kiedy zwierze jest w potrzebie. Zwierzę tak rzadkie powinno być traktowane z najwyższą starannością, zadbane i pod stałą opieką!
To co mnie najbardziej ubodło, to architektura niektórych wybiegów, które zamiast być przemyślane i bezpiecznie oddzielać zwierzęta od ludzi, są wyposażone w… elektryczne pastuchy.
Chciałbym móc napisać post, który byłby pozytywną promocją bydgoskiego ZOO, które naprawdę ma w sobie potencjał i mogłoby być doskonałym miejscem na spędzanie wolnego czasu z rodziną – w alternatywie do weekendowego buszowania po centrach handlowych.
Ale nie mogę tego zrobić, póki jest on wypełniony cierpieniem niektórych zamieszkujących go zwierząt.
Czy można coś z tym zrobić?
Myślę, że tak. Tak jak Vagli – jestem przekonany – uda się dostać do Senatu, dzięki zebranym podpisom, ale przede wszystkim naszym głosom, tak ja jutro napiszę o tym co dzisiaj zaobserwowałem do p. Tamary Samsonowicz, która zarządza bydgoskim ZOO. Jeśli byliście/będziecie w Myślęcinku, albo podzielacie moje spostrzeżenia, pani Kierownik jest dostępna pod adresem zoo@myslecinek.pl